Zdjęcia Ks. Jerzego Spis tresci Następne wspomnienie

Wspomnienia kl. Grzegorza Sławińskiego

"Spieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą"
    

Spotkanie


Ojca Jerzego Chowańczaka spotkałem po raz pierwszy we wrześniu 1993 r. W tym czasie odbywałem w Seminarium Warszawskim dwutygodniowy kurs wstępny, który poprzedzał pierwszy rok studiów. Wtedy to właśnie Ks. Rektor przedstawił Ojca Jerzego jako Ojca Duchownego i opiekuna kursu I (do którego należałem). Miałem wtedy sposobność przypatrzenia się uważnie Temu, który miał mnie "prowadzić" przez 6 lat formacji seminaryjnej. I zobaczyłem starszego, poważnie wyglądającego księdza, ktory robił wrażenie człowieka, któremu można zaufać.
    Od tego dnia zaczęła się znajomość z Ojcem Jerzym, która trwała prawie dwa lata. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że spotkałem Człowieka, a przede wszystkim kapłana, którego nie zapomnę do końca swego życia.
    

Spowiednik


Po pierwszej spowiedzi i rozmowie przeprowadzonej z Ojcem Chowańczakiem wiedziałem już, że nie będę musiał szukać innego spowiednika.
    A jakim był kierownikiem duchowym? Najlepiej wiedzą ci, którzy byli Jego penitentami. Ja sam po kilku tygodniach pobytu w Seminarium przekonałem się, że chętnych, którzy chcieli się "dostać" na rozmowę do Ojca, było tak wielu, że czasami trzeba było zrezygnować i ponawiać próby kolejnego dnia, albo następnego, aż do skutku.
    Pamiętam, że Ojciec Jerzy zawsze witał swoich penitentów w drzwiach... z uśmiechem na ustach. Mimo zmęczenia, mimo wielu godzin spowiadania, nigdy nie widziałem aby z Jego ust zniknął... uśmiech.
    

Ojciec Duchowy


Jakim był Ks. Jerzy Chowańczak Ojcem Duchowym? Wydaje mi się, że słowo "wspaniałym" nie odda w pełni tego jakim był Ojcem. Gdy sięgam pamięcią to przypominam sobie, że zawsze poruszały mnie Ojca konferencje. Począwszy od tych głoszonych na kursie wstępnym, a skończywszy na wielu konferencjach, które przeprowadził przez wszystkie lata, kiedy był moim Ojcem Duchowym. To, co było charakterystyczne dla Ojca Chowańczaka to, fakt, że żadnej konferencji nie zaczynał bez sięgnięcia do Pisma Świętego. To była dla Niego podstawa, z której czerpał wszystkie treści - Pismo Święte. Z każdego przeczytanego fragmentu potrafił ojciec Jerzy tyle treści "wycisnąć", że czasami wydawało się, że więcej już nie można. A najważniejsze było to, że sam żył treściami, które nam przekazywał. Pierwszy raz doświadczyłem też złośliwych uwag, które jednak czyniły we mnie dobro. Ojciec Jerzy potrafił być czasami bardzo złośliwy. Ale, co dziwne, Jego złośliwość nie bolała. Uwagi Ojca pozwalały pozbywać się niepotrzebnych nawyków i przyzwyczajeń. Za niektóre krytyczne uwagi wdzięczny jestem Ojcu Jerzemu do dziś.
    

Gregorianka


Gdyby ktoś mnie zapytał o to, z kim lub czym kojarzy mi się poniedziałkowa Msza św., odprawiana w jęz. łacińskim w kościele seminaryjnym - bez wahania odpowiedziałbym, że z osobą Ojca Jerzego Chowańczaka.
    Właściwie trudno było sobie wyobrazić, aby ktoś inny mógł odprawiać tę Mszę Świętą. Można bez wahania powiedzieć, że Ojciec Jerzy nadawał tej uroczystej Mszy Świętej pewien specyficzny klimat. Charakterystyczne były bez wątpienia homilie Ojca. Krótkie, ale tak bogate treściowo, że człowiek nie mógł pozostać na nie obojętny.
    To widać, że Ojciec Jerzy szczególnie umiłował te poniedziałkowe gregorianki. Dlatego bardzo przeżywał fakt, że będąc chorym nie może odprawiać tej umiłowanej przez siebie Mszy Świętej.
    

Maryja


Gdy myślę o Ojcu Jerzym Chowańczaku, to zawsze widzę postać, która przemierza korytarze seminaryjne z czymś w dłoni - był to różaniec. To zawsze był widok, który robił na mnie kolosalne wrażenie. Postać Ojca Jerzego, który spokojnie, powoli (z uśmiechem na ustach) kroczył korytarzami z różańcem w ręku. A wokół Ojca rozbiegana, czasami rozkrzyczana brać klerycka, która dawała upust nagromadzonej energii. Trzeba było widzieć wtedy ten kontrast pomiędzy opanowaniem, spokojem, a hałasem i chaosem.
    Dlaczego piszę o różańcu? Ponieważ z różańcem wiąże się niezwykła miłość Ojca Jerzego do Matki Bożej. Nie przesadzę, gdy powiem, że Ojciec Chowańczak był "szaleńczo" zakochany w Maryi. I starał się nas, kleryków, tą miłością "zarazić".
    Pamiętam, jak Ojciec opowiadał mi kiedyś, że będąc małym chłopcem, przechodził obok kościoła, w którym odprawiano nabożeństwo majowe. Będąc z natury ciekawym, wszedł do kościoła i... został do końca nabożeństwa. Stąd może wzięło się upodobanie Ojca Jerzego do nabożeństw majowych i październikowych.
    Ostatnim dniem skupienia, jaki poprowadził Ojciec Chowańczak, był adwentowy dzień skupienia. W całości poświęcił go Ojciec Matce Bożej. Pamiętam do dziś, że ukoronowaniem tego dnia był Akt oddania się Maryi w Jej opiekę. Pragnął Ojciec Jerzy, aby Maryja stała się dla nas, kleryków, Matką, tak jak Matką była dla Niego... do ostatnich dni życia.
    

Wakacje - ostatnie


Po zakończeniu roku seminaryjnego (pierwszego) Ojciec Jerzy zaproponował mi wspólny wyjazd do Zakopanego. To nie miał być dla mnie zwykły wyjazd. Miałem jechać, ale w charakterze "anioła stróża". Ojciec bowiem obawiał się sam wychodzić na trasy (z powodu swego stanu zdrowia - nie najlepszego) i chciał, żeby ktoś mu towarzyszył. Nie bardzo wiedziałem czy się zgodzić, czy nie, ale Ojciec Chowańczak potrafił mnie przekonać.
    Zamieszkaliśmy u Sióstr Urszulanek SJK na Jaszczurówce. I tu zobaczyłem na własne oczy, jak bardzo można cieszyć się z przyjazdu drugiej osoby. Bo Siostry bardzo cieszyły się z przyjazdu Ojca i dawały temu wyraz w bardzo różny sposób. Szybko zrozumiałem, jak gorąco tam Ojciec Jerzy był kochany.
    Miałem wtedy okazję poznać innego Ojca Jerzego Chowańczaka. To był ten sam Ojciec Seminarium, co w a jednocześnie jakże inny. Pokazał mi wtedy Ojciec Jerzy wszystkie te miejsca, które związane były z Jego życiem. Dowiedziałem się wtedy, że Zakopane było miastem, gdzie spędził część swojego dzieciństwa. Zrozumiałem, dlaczego Ojciec tak bardzo kocha góry (przecież się tam wychował).
    Wszyscy znajomi, przyjaciele, których wtedy odwiedził, witali Go z otwartymi ramionami. Dowiedziałem się wtedy, że prawie wszyscy ci ludzie coś Ojcu zawdzięczają, że Ojciec służył im pomocą wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowali.
    Kiedy jestem teraz w Zakopanem staram się przemierzać te same drogi, po których wędrowałem z Ojcem Jerzym. I wtedy wracają wspomnienia... , bardzo piękne wspomnienia.
    

Choroba


O tym, że Ojciec Jerzy Chowańczak był chory, wiedziało wiele osób. O tym, jak poważnie był chory, wiedziało chyba niewielu. Nagły zwrot choroby nastąpił na początku 1995 r. Wtedy Ojciec Jerzy spędził kilka tygodni w szpitalu. Właściwie od tego momentu w sposób czynny przestał Ojciec brać udział w życiu Seminarium.
    Mimo, że wrócił ze szpitala do Seminarium, choroba nie pozwoliła mu pełnić swojej funkcji Ojca Duchownego. Niewiele osób wie o tym (niektórzy mogą sobie tylko wyobrazić), jak bardzo Ojciec cierpiał fizycznie, ale także jak bardzo cierpiał z powodu niemożności pełnienia swojej funkcji. Brak działania, bezczynność, była dla Ojca Jerzego straszliwą męką. Ale nawet wtedy, gdy już był osłabiony fizycznie, próbował coś robić. Chyba nadludzkim wysiłkiem, ale udało się skończyć Ojcu Jerzemu ostatnie dzieło Jego życia - rozważania do agendy biblijnej.
    Bóg udzielił mi tej łaski, że mogłem być z Ojcem przez ten ostatni okres Jego życia.
    Ujrzałem piękne świadectwo poświęcenia osób, które ofiarowały się być z Ojcem Jerzym do ostatnich dni. Szczególnie postawa Pani Doktor, Pani Marii wywarła na mnie silne wrażenie. Wiele słyszałem o poświęceniu i ofiarności lekarzy, ale tego co uczyniła pani Maria dla Ojca, nie da się opisać słowami. To trzeba było zobaczyć.
    Ojciec Jerzy udzielił mi wtedy ostatniej lekcji, której nie zapomnę do końca swego życia. Pokazał mi, co to znaczy ofiarować swoje cierpienie Bogu i pokazał mi, co to znaczy nieść swój krzyż. Takich lekcji nie zapomina się nigdy...
    

Śmierć


To był taki zwyczajny majowy dzień. Zwyczajny, ale jednocześnie niezwyczajny. Niezwyczajny, bo dzień 60-tych urodzin Ks. Jerzego Chowańczaka. Nikt z nas, którzy byli tego dnia u Ojca Jerzego nie przypuszczał, że to będzie właśnie... dziś. Wszystko wyglądało zwyczajnie, jak każdego dnia, z tą może różnicą, że na twarzy Ojca Jerzego dostrzec można było niezwykły spokój, którego przez ostatnie dni nie doświadczał. Wszyscy wyszli i zostałem sam z Ojcem Jerzym. A Ojciec odszedł spokojnie... i cicho. Ojciec Jerzy Chowańczak odszedł w dniu swoich 60-tych urodzin około godziny 15.00.
    ......Przypadek.....?
    Gdy zabierano ciało Ojca Jerzego z mieszkania, zaczęły bić dzwony kościoła seminaryjnego. Dzwony, których dźwięk Ojciec tak lubił. Dzwony, które jak mawiał, wielokrotnie budziły go rano. Dzwony, które, wreszcie żegnały Ojca swoim dźwiękiem.
    Później słyszałem jak Ks. Jan Sikorski opowiadał, że gdy urodził się Ojciec Jerzy Chowańczak, biły dzwony oznajmiające śmierć Józefa Pisudskiego. Gdy zabierano ciało Ojca z mieszkania też biły dzwony, ale oznajmiające śmierć... Ks. Jerzego Chowańczaka.
    ......Przypadek......?
    

Pamięć


Wiele byłoby trzeba napisać słów, żeby oddać to, jakim człowiekiem i kapłanem był Ks. Jerzy Chowańczak.
    Dla mnie Ks. Jerzy, w moim sercu, pozostanie zawsze żywy. Zawsze będzie dla mnie wzorem człowieka i kapłana. Bogu Najwyższemu dziękuję za to, że postawił mnie na drodze życia Ojca Jerzego.
    Kiedy jestem na cmentarzu przy grobie Ojca Jerzego Chowańczaka, zaraz maluje mi się przed oczyma obraz. Widzę wtedy korytarze Seminarium bielańskiego, a po korytarzach tych kroczy wolno i spokojnie Ksiądz, na ustach którego widać uśmiech, a w dłoni... różaniec.
Zdjęcia Ks. Jerzego Spis tresci Następne wspomnienie