Wspomnienia P. Włodzimierza Leonarskiego - nadesłane z Kanady
Parafia św. Michała w Warszawie to miejsce, do którego często wracam swoimi wspomnieniami. Będąc ministrantem, potem lektorem, poznałem w parafii św. Michała wielu wspaniałych księży, wśród których był Ks. Jerzy. W moim sercu zajął On szczególne miejsce. Był On nie tylko księdzem i wielkim dla mnie autorytetem, ale w pewnym stopniu zastąpił mi ojca, którego nie miałem od 9 roku życia.
Nie znając na początku jeszcze dobrze Ks. Jerzego wydawał mi się osobą niedostępną, a nawet srogą. Jakże inny był w rzeczywistości. Pamiętam jak jeszcze będąc małym chłopcem - ministrantem, siedziałem w zakrystii ubrany w komżę, czekając na rozpoczęcie Mszy św., Ks. Jerzy podszedł do mnie i zapytał: "czy nie poszedłbyś ze mną na spacer?" Ja wystraszyłem się, bo jak wspominałem, Ks. Jerzy wydawał mi się taki srogi i odpowiedziałem wtedy, że nie. Pamiętam, jakby to było wczoraj - Ks. Jerzy powiedział: "Ty do mnie jeszcze przyjdziesz...", i miał rację. Po pewnym czasie przyszedłem do Niego i tak zaczęła się nasza wielka przyjaźń. Wspólne wyjazdy, spacery, spotkania w kościele św. Michała sprawiły, że zżyliśmy się razem i zawsze z radością biegłem na spotkanie z ks. Jerzym. On też zawsze witał mnie serdecznie i mimo wielu obowiązków potrafił znaleźć dla mnie czas i miejsce w swoim plebanijnym pokoiku.
Ksiądz Chowańczak był osobą bardzo skromną i nie potrzebującą wiele, nigdy nie okazującą swej wyższości, rozmodlonym kapłanem, gotowym zawsze do pomocy innym. Kochał drugiego człowieka i w tym człowieku umiejącym zawsze znaleźć to co najlepsze.
Jak bardzo cieszyliśmy się z naszych wypraw na Słowację. Ksiądz Jerzy odnalazł tam swą rodzinę i przez wiele lat w wakacje i zimowe ferie jeździliśmy tam, "włócząc się" od wioski do wioski, od miasta do miasta, poznając coraz to nowych ludzi z Rodziny Chowańczaków.
Ks. Jerzy miał znakomitą orientację w terenie, nie wiem naprawdę jak On to robił, że zawsze potrafił wsiąść o czasie we właściwy autobus (nie nosząc przy sobie zegarka), dojechać do jednego miasta, potem przesiąść się w inny autobus, czy pociąg, po prostu mapę miał w głowie. Zawsze mówił do mnie z uśmiechem: "Włodziu, a jak tam nie dojedziemy, to nie, bo i tak nikt na nas tam nie czeka".
Był człowiekiem bardzo pogodnym, kochającym przyrodę, wśród kwiatów najbardziej lubił "zwyczajny tulipan".
Góry to była pasja Ks. Jerzego. Skakaliśmy po nich jak kozice, podziwiając te wspaniałe dzieła Boże i dziękując Mu za nie, zwykle odmawiając różaniec w czasie marszu.
Na Słowacji witano nas zawsze bardzo serdecznie, a ludzie spragnieni Słowa Bożego, mający w czasie komunizmu wielkie ograniczenia w dostępie do książek religijnych i duże nieprzyjemności za zwykłe chodzenie do kościoła, cieszyli się, gdy znowu zawitał Ks. Chowańczak, "przemycił" dla nich parę książek z Polski i odprawił Mszę św. w ich własnych domach.
Księdzu Jerzemu groziła za to kara, ale On tym się nigdy nie przejmował, a ważna dla Niego była radość i uśmiech tych dobrych ludzi, w tak ciężkich czasach.
W pewnej wiosce na Słowacji poznaliśmy starszego księdza, który podczas kolejnej tam naszej wizyty podarował mi dolara kanadyjskiego. I któżby wtedy pomyślał, że po wielu latach potem los mnie zawiedzie do Kanady. Podczas naszych wspólnych wyjazdów zauważyłem, że Ks. Jerzy zażywa jakieś tabletki i nie może jeść wszystkich potraw, ale On sam nie lubił mówić o swej chorobie i nigdy nie wyszło z Jego ust słowo skargi, czy użalania się nad sobą.
Bóg w Jego życiu był na pierwszym miejscu. We wszystkim starał się dostrzegać wolę Bożą.
Ks. Jerzy zawsze dzielił się z ludźmi. Dzielił się nie tylko Słowem Bożym, ale i tym co miał, Jemu starczała ta jedna, już tak mocno znoszona sutanna. Kilkakrotnie widziałem biednych, zaglądających na plebanię św. Michała. On nigdy nie zamknął się przed nimi, potrafił dać jakiś grosz, czy kawałek chleba.
Ks. Jerzy zawsze pamiętał o swych bliskich, a także o imieninach czy urodzinach znajomych, spiesząc z życzeniami i niespodzianką. W dniu swoich urodzin zwykle był nieuchwytny, lubił wyjechać poza Warszawę i pójść się na spacer po lesie, w czym Mu również towarzyszyłem. Moje urodziny są blisko urodzin Ks. Jerzego (3 maja, Ks. Jerzy 17 maja). Pamiętam, gdy byłem chłopcem, Ks. Jerzy zrobił mi wielką niespodziankę w dniu mych urodzin - polecił mi przyjść skoro świt na plebanię i po Mszy św. pojechaliśmy na lotnisko i samolotem polecieliśmy nad morze. Dopiero na lotnisku zorientowałem się, co to za niespodzianka. Ja nigdy wcześniej nie leciałem samolotem. Wieczorem wróciliśmy i taki to był mój najpiękniejszy prezent urodzinowy.
Ks. Chowańczak imponował mi swoją dużą inteligencją, oczytaniem, niezwykłą wiedzą i mądrością. Był pełen fantazji, dobroci i pokory jednocześnie. Mogłem Go słuchać godzinami i wiele się od Niego nauczyłem. Pamiętam jak zabrał mnie do Lublina, bo jak powiedział - musiał tam odebrać "jakiś doktorat"...
Przez wszystkie lata naszej znajomości, nigdy nie usłyszałem z ust Ks. Jerzego słów narzekania, ani nie widziałem zdenerwowania. Był osobą pogodną i miał w sobie coś szczególnego, czym zjednywał sobie ludzi i wielu lubiło być blisko tego Kapłana.
Zawsze umiał poradzić jak dobry ojciec, ale nigdy nie narzucał swej woli, tylko powiedział: "Ja bym to zrobił tak i tak, a ty jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz..."
Spotkania dla studentów w dolnym kościele św. Michała, prowadzone przez Ks. Jerzego, skupiały duże grono młodych ludzi, którzy w ks. Chowańczaku widzieli autorytet i traktowali Go jak najlepszego przyjaciela.
Lubił bardzo Ks. Jerzy jazdę na rowerze. W lecie, gdy tylko miał wolną chwilę, wsiadaliśmy na rowery i mknęliśmy poza Warszawę, poprzez lasy i podwarszawskie miejscowości.
Decyzję o przeniesieniu z Parafii do Seminarium przyjął z pokorą, choć wiem, że była to dla Niego ciężka przeprowadzka, bo tak bardzo kochał parafię św. Michała i Mokotów.
Podczas mojej pierwszej wizyty w Polsce (po 5 latach od wyjazdu za granicę) zobaczyłem Ks. Jerzego w Jego nowym domu w Seminarium na Bielanach. Powiedział mi wtedy, że już polubił tę nową funkcję i zżył się z klerykami, bo przecież Oni są nadzieją i przyszłością Kościoła.
Kilka miesięcy przed śmiercią Ks. Jerzego rozmawiałem z Nim telefonicznie, powiedził mi wtedy, że było z Nim nie najlepiej, ale już teraz czuje się dobrze. Był bardzo ciekawy jak mi się żyje, jak wygląda miejsce, w którym mieszkam. Nie przypuszczałem wtedy, że już Ks. Jerzego nie zobaczę. Moim marzeniem było zaproszenie Go do Kanady i wyprawa w kanadyjskie góry.
Samolot LOT-u dotyka kołami płyty lotniska Okęcie. Za kilka godzin zobaczę mego Drogiego Przyjaciela w ostatniej Jego ziemskiej drodze. Jedyną pociechą jest dla mnie to, że mogę Mu w niej towarzyszyć, że zdążyłem na czas z drugiego końca świata. Ale przecież Ks. Jerzy nauczył mnie podróżować...
Przelać na papier nie da się wszystkiego, co czuje serce. Dziękuję Bogu, że spotkałem w mym życiu tak wspaniałego człowieka. Na Jego grobie kładę te "zwykłe tulipany", a w sercu mym na zawsze zostaje Jego Dobroć i Przyjaźń. |
|