Wspomnienia P. Teresy Bielskiej
Księdza Jerzego Chowańczaka poznałam w czasie mojej nauki w szkole średniej, kiedy rozpoczął pracę w parafii św. Michała. Wiele lat upłynęło od tego czasu, ale wspomnienia są ciągle żywe. Był wtedy pełnym entuzjazmu młodym kapłanem, który skupiał wokół siebie młodzież. Pamiętam młodzieżowe Msze św., odprawiane w kaplicy Matki Bożej, oddzielonej kotarami (nie było innej możliwości) od reszty kościoła, gdzie pół godziny wcześniej rozpoczynała się Msza św. dla dorosłych.
Czuliśmy się ważni, wybrani i zintegrowani w naszej młodzieżowej społeczności. Ceniliśmy ogromnie kazania Ks. Jerzego (zresztą nie tylko my i nie tylko wtedy), w których uderzała celność myśli i umiejętność dotarcia do tego, co najważniejsze w niewielu zdaniach.
W owym czasie było to dla nas bardzo ważne, gdyż starsi kapłani, chociaż pełni dobroci, byli według nas nudni.
On wiedział, czym nas porwać i jak pokierować naszą młodzieńczą fascynację, aby prowadzić ku głębszej wierze. I my, wychowani na ideałach romantyzmu, chcący inaczej, lepiej, pełniej, widzieliśmy Boga Jego dojrzalszymi od naszych oczyma. On nam, często zakompleksionym i poplątanym, wskazywał światło i właściwy kierunek.
Nie należałam do ścisłego kręgu znajomych Ks. Jerzego, chociaż w czasach studenckich byłam raz na Szlembarku z grupą, której patronował. I to są piękne wspomnienia (szczególnie wryły mi się w pamięć Msze św. w zabytkowym kościółku w Dębnie). Zawsze jednak czułam taki głęboki związek, który nazwałabym pokrewieństwem ducha.
Kiedy został proboszczem w naszej parafii, było to moją wielką radością. On naprawdę potrafił kształtować postawy i sumienia ludzi własną osobowością. Czynił to cicho, cierpliwie, niezauważenie. Ta mrówcza praca dawała jednak efekty.
Ks. Jerzy miał duszę rozjaśnioną jakimś wewnętrznym światłem i ciepłem, które promieniowało na innych. Było to skutkiem wielkiej prostoty i głębokiego zjednoczenia z Bogiem. W swojej skromności zawsze usuwał się w cień, stając się ewangelicznym "nieużytecznym narzędziem", a wtedy działał Bóg.
Myślę, że Jego postawa niewzruszonej wiary i ufności zaważyła na moim stosunku do Boga i Chrystusa wtedy, a w konsekwencji i teraz, gdy moja wiara jest bardziej dojrzała.
Pamiętam jak wiele lat temu Ks. Jerzy wprowadził, kończące różne uroczystości, parafialne wieczerniki czyli bardzo uroczyste Msze św., co na one czasy było nowatorstwem. One jednoczyły parafian, czyniąc z nich wspólnotę.
Bóg obdarował Go łaską kapłaństwa, ktore jest najwyższą godnością, jaką można otrzymać na ziemi i On sam tego daru nie zmarnował. Jeżeli udało mi się trafić na Mszę św., którą odprawiał, to była to szczególna Msza św. Czuło się, że każde słowo jest wypowiedziane do Boga i w Jego obecności, a kapłan Jerzy był przekaźnikiem prawdziwej mocy i sił, które spływały na uczestników tej Mszy św.
Kochaliśmy Go wszyscy, z Jego nieśmiałością, skromnością i głęboką wiarą.
Dla mnie zawsze był psychicznym oparciem, skałą, punktem odniesienia. W chwilach trudnych świadomość Jego istnienia przywracała mi duchową równowagę i właściwe proporcje.
Pewnie nawet nie domyślał się, jak ważną rolę odgrywał w moim życiu duchowym, gdyż od tamtych, młodzieńczych lat, chyba nigdy nie rozmawialiśmy.
Kiedy odszedł z parafii do pracy w Seminarium, bardzo mi Go brakowało. Ale chociaż było mi trudno, wiedziałam, że tam jest bardziej potrzebny. Młodych ludzi potrafił kochać i kształtować jak nikt inny i ważne było, aby swą duchową wielkością dzielił się z przyszłymi kapłanami. To był dla nich "kapitał" na całe życie.
Mnie pozostały Msze św. radiowe, które niestety, z powodu choroby, odprawiał coraz rzadziej.
Kiedy uczestniczyłam w ostatnim pożegnaniu Ks. Jerzego, to w duchu z wdzięcznością całowałam Jego kapłańskie dłonie, przez które z woli Boga spłynęło tyle łask. Było to wyrazem mojego hołdu dla wielkiego kapłaństwa tego człowieka.
Dzisiaj dziękuję Bogu za to, że danym mi było znać Ks. Jerzego. A w pamięci mojej pozostał taki pełen ciepła i miłości.
Kiedy o Nim myślę teraz, to mam pewność, że oręduje z nami w Bożym Królestwie.
Rzadko ośmielam się modlić do Niego i to w przypadku próśb za kapłanów, a modląc się za Niego, proszę Chrystusa, aby przytulił Go do Swego Serca, napełniając radością i szczęściem za wszystko, czym nas ubogacił. |
|